Najważniejszym, chyba wydarzeniem października w naszym kraju, a mam tu na myśli oczywiście świat ubezpieczeń, a nie polityki, było wejście w życie ustawy o tzw. podatku Religi, nakładającej na ubezpieczycieli obowiązek przekazywania na rzecz Narodowego Funduszu Zdrowia 12 % składki z obowiązkowych ubezpieczeń OC posiadaczy pojazdów.
Od polityki jednak uciec się nie da, bo w tym obiegowym i popularnym określeniu tej ustawy, pojawia się nazwisko znanego polityka jednej z partii, a na dodatek ministra w rządzie. Innymi słowy, ubezpieczenia, jak prawie każda inna dziedzina życia, nie są odizolowane od świata polityki, a co za tym idzie od walki, z jaką mieliśmy do czynienia w ramach ostatniej, niezwykle agresywnej kampanii wyborczej.
Podatek Religi stał się, więc faktem politycznym, biorąc zwłaszcza pod uwagę, krytykę, z jaką się spotkał ze strony opozycji. Platforma Oywatelska zaskarżyła nawet ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, a na ewentualne orzeczenie w tej sprawie będziemy musieli poczekać jeszcze jakiś czas. Piszę „ewentualnie”, ponieważ skrócenie kadencji poprzedniego Parlamentu, zrodziło wątpliwości, co do możliwości prawnych orzekania Trybunału w tej sprawie. No cóż. Zobaczymy. Tak czy inaczej, „haracz Religi” już obowiązuje.
Jak to jednak wygląda w praktyce? Ano, różnie. Choć część towarzystw ubezpieczeniowych zdążyła już podnieść taryfy i składki OC, większość z nich, decyzję w tej sprawie odroczyło w czasie, z reguły przynajmniej do końca roku, w oczekiwaniu na wyrok TK. Szczególnie ciekawe było i pozostaje nadal, zachowanie największego, polskiego ubezpieczyciela, czyli PZU, który jeszcze ustami byłego prezesa Netzla, zadeklarował swoją „narodowość”, co wszyscy wówczas jednoznacznie zrozumieli, jako włączenie się firmy w kampanię wyborczą. Prezesowi Netzlowi wiele to nie pomogło, bo jak się okazało, grał najwyraźniej równolegle w kilku drużynach politycznych, co zaowocowało tym, że w rezultacie, w związku z tzw. aferą gruntową, został z wielkim, medialnym hukiem wyrzucony ze stanowiska. Jak pamiętamy uczynił to zresztą w doborowym towarzystwie.
Tak, czy inaczej, choć szef PZU się zmienił, to „linia” pozostała, a nowa prezes, Pani Agata Rowińska, w gorącym rytmie przekazów reklamowych, zaśpiewała znany hit Lady Pank i stawek za OC nie podniosła. Bo skoro PZU do OC nie dokłada, a nawet na nim zarabia, to takie ich prawo i basta.
Dla pozostałych firm, to jednak spory problem. Ubezpieczenie OC dla zdecydowanej większości zakładów ubezpieczeń, dochodowe nie jest, więc prędzej, czy później, (choć raczej prędzej), stawki podnieść będą musiały (no, chyba, że Trybunał ustawę uchyli).
Żeby było jeszcze ciekawiej i jeszcze bardziej gorąco, PZU zrobiło coś, czego chyba dotąd nie widzieliśmy na naszym rynku ubezpieczeniowym. Mianowicie, towarzystwo to wniosło skargę do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, zarzucając innym zakładom ubezpieczeń zmowę w sprawie cen za OC. Wzbudziło to prawdziwą wściekłość pozostałych graczy na rynku, którzy takiego ruchu się najwyraźniej nie spodziewali, wychodząc z założenia, że własnego gniazda… .
Jednak wkrótce po tym wydarzeniu, prasa ujawniła, że PZU nie stosuje się do zaleceń Komisji Nadzoru Finansowego i wbrew orzeczeniom Sądu Najwyższego, nie zwraca klientom podatku VAT do wypłaconych już odszkodowań z polis OC komunikacyjnego, wyliczonych na podstawie kalkulacji kosztorysowej. Czyli zupełnie jak w tym porzekadle o Kozaku, który złapał Tatarzyna, albo jak w minionej kampanii wyborczej.
A na koniec, absolutny hit miesiaca, czyli, jak napisała jedna z gazet: "kukułcze jajo", a może raczej – jajo śmierdzące, w prezencie dla PO od PIS, na pożegnanie z rządem. Chodzi oczywiscie o wypowiedzenie przez Resort Skarbu umowy z Eureko, dotyczącej prywatyzacji PZU. No cóż, taki jakby mały sprawdzianik z półrocza, na samym początku roku szkolnego i to zorganizowany przez nauczyciela, podczas jego ostatniego dnia i ostatniej lekcji tej w szkole…
Radosław Nowak