Firmy ubezpieczeniowe rozpoczynają bitwę o klientów. Taniej nie będzie, ma być szybciej.
PZU, które sprzedaje co drugą polisę komunikacyjną w Polsce, z początkiem kwietnia podniósł ceny obowiązkowych ubezpieczeń OC o 10 proc. Wkrótce śladem największego polskiego towarzystwa pójdą konkurenci. Głośno nikt na razie nie chce mówić, o ile zdrożeją polisy. W jednym towarzystwa są zgodne – ubezpieczenia komunikacyjne tańsze już nie będą.
Według Europejskiej Federacji Ubezpieczeń i Reasekuracji (CEA) ceny polis OC w Polsce należą już do najniższych w Europie. Za OC płacimy średnio 100 euro rocznie, podczas gdy Niemcy 250 euro, Austriacy przeszło 300, a w Luksemburgu – niemal 400 euro. Drożej jest też w innych krajach środkowej Europy, np. w Czechach czy na Węgrzech.
To efekt wojny cenowej, do której doprowadziło pojawienie się na polskim rynku towarzystw sprzedających tanie polisy przez internet i telefon. Część firm zaczęła sprzedawać polisy OC znacznie poniżej swoich kosztów, zmuszając pozostałych graczy do pójścia w ich ślady. W efekcie tylko w ostatnich dwóch latach ceny OC spadły o kilkanaście procent, i to mimo że wartość wypłacanych odszkodowań wzrosła w tym czasie. Towarzystwa ponosiły straty na polisach OC, które odbijały sobie sprzedażą bardziej rentownych ubezpieczeń autocasco.
Taki stan nie mógł trwać długo. Wprowadzony w październiku ubiegłego roku podatek Religi spowodował, że i tak nierentowne OC zaczęło przynosić ubezpieczycielom jeszcze wyższe straty. Tylko w 2007 r. stracili na sprzedaży obowiązkowych polis 161 mln zł. Nic dziwnego, że szykują się do podwyżki cen.
– Stawki za OC muszą wzrosnąć, bo chcemy wreszcie zacząć na nich zarabiać – mówi \"Gazecie\" prezes jednego z ważniejszych graczy na rynku. – Po decyzji PZU podwyżki to już kwestia nie miesięcy, lecz tygodni.
Skoro nie mogą konkurować ceną, ubezpieczyciele zaczynają walczyć o klientów jakością usług. Towarzystwa zaczęły od przeprowadzenia ankiet wśród klientów. Wnioski? Cena polisy przestaje być najważniejsza dla kierowców. Większe znaczenie zaczyna mieć szybka obsługa, sprawna i rzetelna likwidacja szkód i pewność wypłaty odszkodowania. To może im zagwarantować ubezpieczenie dobrowolne autocasco, ale wielu kierowców nie stać na nie.
Z myślą o nich dwa największe na rynku towarzystwa – PZU i Warta – niemal równocześnie wprowadziły polisy z mniejszym zakresem ochrony, tzw. minicasco. Takie ubezpieczenie obejmuje np. kradzież, ale nie uwzględnia mniejszych szkód, np. stłuczki.rn- Nie zamierzamy konkurować ceną polis, ale ich jakością i obsługą – zapewnia Krzysztof Kudelski, prezes Warty. Firma dla swoich klientów przygotowała opcję \"Gwarantowana suma ubezpieczenia na trzy lata\". Oznacza to, że jeśli w ciągu trzech lat ktoś ukradnie nam samochód, towarzystwo wypłaci nam tyle, ile wcześniej za niego zapłaciliśmy. – I nasz klient za te pieniądze będzie mógł kupić nowe auto o tej samej wartości – mówi Tomasz Piekarski z Warty.
Inne towarzystwa też nie zostają w tyle i inwestują ogromne pieniądze w sieci likwidatorów i nowe systemy informatyczne. Dzięki temu np. Hestii udało się w ostatnim roku skrócić średni czas likwidacji szkody prawie o połowę.
Towarzystwa mają się, o co bić. Na razie zaledwie 25 proc. kierowców wykupuje ubezpieczenie autocasco. Chętnych jednak z każdym rokiem przybywa. Do tego na ubezpieczeniach autocasco w przeciwieństwie do polis OC towarzystwa rzeczywiście zarabiają. W ubiegłym roku było to 303 mln zł, o połowę więcej niż rok wcześniej.
źródło: Gazeta Wyborcza, autor: Marcin Bojanowski, 2008-06-16