Autocasco a stary samochód

W zasadzie uzyskać polisę AC na samochód starszy niż dziesięcioletni jest, delikatnie to określając, bardzo trudno. Owszem, niektóre towarzystwa ubezpieczeniowe (np. PZU) mogą zawrzeć taką umowę ubezpieczeniową, ale wiąże się to z masą problemów – konieczna wycena rzeczoznawcy, decyzja podejmowana w centrali itp.

Pozornie to logiczne – cena rynkowa takiego samochodu nie jest wysoka, a ewentualne koszty naprawy czasem horrendalne. Ale to tylko jedna strona medalu. Powodem takiego stanu rzeczy (o czym raczej nikt nie mówi) jest też to, że po polskich drogach jeździ sporo dziesięcio- i więcej letnich samochodów sprowadzonych z Europy Zachodniej. Ich stan techniczny kwalifikuje je wyłącznie do odstawienia na najbliższe złomowisko. Szeroki dostęp do ubezpieczenia autocasco dla posiadaczy takich pojazdów w gruncie rzeczy stwarzałby pole do nadużyć i prób oszustw.

Mam jednak pytanie, adresowane przede wszystkim do posiadaczy samochodów „kultowych”, a także do osób, które sprowadziły samochody z tzw. „sprawdzonego źródła” i ich stan poddały przed zakupem szczegółowej kontroli. Czy np. Skoda Felicja z 2001 r reprezentuje stan techniczny zdecydowanie wyższy niż eksploatowana w Holandii Toyota lub Mazda z 1998 roku? Odpowiedź pozostawiam tym, którzy się na tym znają. Sam mam samochód z 1995 roku (marki nie podam, bo nie płacą mi za reklamę). Określając go kolokwialnie – pełen „wypas” i stan techniczny „igła”. W dodatku ma kilka elementów tuningowych, za które przyszło mi dopłacić sprzedawcy niezłą sumkę w euro.

Jedyne, co mi zaoferowano w towarzystwach ubezpieczeniowych, to „mini casco”, a to mnie nie urządzało, gdyż nawet odzyskując cenę rynkową za ukradziony pojazd i tak nie będę w stanie odkupić takiego samego. Ale co zrobić, jeżeli ktoś stłucze mi drogi reflektor, czy wyłamie bynajmniej nie tańszy tylny spoiler? Pozostaje mi tylko jedno – płakać i płacić. Jeżeli nie mam znajomego speca, to muszę jechać do serwisu, gdzie w zależności od tego czym przyjechałem, płacę nawet kilkaset złotych „na dzień dobry”. A co mają powiedzieć klubowicze danego modelu, wydający nieraz fortunę na tuningowanie swego ukochanego autka? Warto poczytać na forach o jakich kwotach mowa. Ale tam też „słychać płacz i zgrzytanie zębów” próbujących uzyskać , polisę autocasco na te swoje wypieszczone, a z reguły mające więcej niż dziesięć lat samochody.

Rozumiem „opory” towarzystw ubezpieczeniowych. Rozumiem też, że dopuszczenie do ruchu po drogach publicznych danego samochodu niczego nie rozwiązuje. Ogólnie wiadomo, że nie wszędzie diagności rygorystycznie przestrzegają kryteriów pozwalających na takie dopuszczenie. Trudno się więc dziwić ubezpieczycielom. Trudno też nie zgodzić się z koniecznością dokonania powtórnej oceny stanu samochodu przez rzeczoznawcę wyznaczonego przez towarzystwo. Jest to tak samo logicznym, jak konieczność określenia uszczerbku na zdrowiu przez lekarza orzecznika w przypadku odszkodowania za inwalidztwo.

Problemem nie jest tu zasada, bo to akurat nie podlega kwestii, ale uciążliwość i długotrwałość procedur. Kolejną kwestią jest wysokość składki ubezpieczeniowej. Składki te, kalkulowane indywidualnie, są na ogół dużo wyższe, niż gdyby to dotyczyło samochodu „ubezpieczalnego”. Nurtuje mnie pytanie: czy rzeczywiście ryzyko ubezpieczeniowe w przypadku np. mojego samochodu jest dużo większe niż w przypadku np. nowego Fiata 500? Czy części i koszty naprawy mają tu wpływ? Poza tym – jeżeli samochody takie w zasadzie nie są ubezpieczane, to jak statystycznie określić szkodowość? Spece powiedzą, że trzeba określić jakąś granicę, do której można ubezpieczać, a powyżej której – nie. Niby racja, ale czy aby na pewno?

Rozmawiałem z posiadaczami takich samochodów. Ci, którzy w końcu „dopięli swego” i uzyskali polisę autocasco na swoje ukochane auto, mówią o „drodze przez mękę” jaką musieli pokonać.

Dlatego podaję pod rozwagę następujące zagadnienie. W Polsce powstają kluby posiadaczy określonych typów aut. Klubowicze za punkt honoru uważają to, aby ich auto było w stanie technicznym co najmniej takim, jakby wczoraj „wyszło z fabryki”. Dodatkowo auto poddane jest tuningowi, co kosztuje spore nieraz kwoty. Czy w takim razie nie jest to pewien „niszowy” rynek ubezpieczeniowy, którym warto się zainteresować? Czy nie warto do tego problemu podejść poważnie, a nie traktować chcącego ubezpieczyć takie auto jak uciążliwego natręta? Ilość klubów miłośników określonej marki będzie rosła, w końcu przynależność do UE pozwala na kupno takiego „kultowego” auta, czy kupienie części tuningowych znanych europejskich firm. Niekoniecznie chodzi o wykupienie autocasco – można przyjąć jakąś formę ubezpieczenia majątkowego. Jest problem – powinno być rozwiązanie.

Lech Michejda

Ubezpieczenie na życie

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *