Proszę Państwa, kończymy zjazd. To nie odniesienie do niedawnej pory roku, urlopów oraz ferii zimowych, ale raczej subiektywna ocena sytuacji na rynku ubezpieczeń komunikacyjnych, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. pakietów dilerskich.
Zjazd cenowy, to bowiem moment, w którym rynek (cyklicznie zresztą) tkwi od kilku lat, a z którego apogeum na rynku komunikacyjnym mieliśmy do czynienia w ubiegłym roku. Druga polowa 2009, to okres kiedy wycinaka, jaką serwowali nam ubezpieczyciele, zwłaszcza w tzw. segmencie dilerskim, osiągnęła swoje cenowe, a może raczej „bezcenne” apogeum. Takie przynajmniej wrażenie można odnieść po reakcji kilku firm ubezpieczeniowych, które obecnie wykonują mniej lub bardziej gwałtowne, a czasami nerwowe wręcz ruchy.
Dla niektórych towarzystw początek roku stanowił doskonały moment do weryfikacji portfela, czyli w praktyce do odejścia od wszelkich promocji cenowych i podobnych zniżek taryfowych oraz poszukiwanie okazji do podwyżek stawek. Część firm robi to z otwartą przyłbicą, czyli wprost wycofuje się z rywalizacji cenowej, inne kombinują, jak by tu zjeść tego przysłowiowego pączka, nie tracąc go…
W praktyce objawia się to odejściem od promocji w jednym szkodowym segmencie, na rzecz promocji w innym segmencie (również szkodowym, ale u innego ubezpieczyciela). W rezultacie, dzięki takiej grze pozorów, starają się przeciągnąć agonię wyniku technicznego .
Pomimo takiej sytuacji, można z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że wojna, nie tylko cenowa, trwać będzie dalej, chociaż już pewnie nie będzie ona tak ostra. Spowodują to zapewne „nowi” gracze, jacy pojawiają się na rynku ubezpieczeń dilerskich. Gracze, którzy swego czasu przespali moment na wejście w ten segment lub po prostu przez swoje działania, sami wypchnęli się na jego margines. Gracze ci będą oczywiście starać się powtórzyć sukces tych, którzy przez ostatnie kilak lat dominowali w pakietach dilerskich, mozolnie budując swoje pozycje , tym bardziej, że mają jeszcze przestrzeń do ruchów cenowych, czego o „dominatorach” już powiedzieć raczej się nie da.
Szczególną pozycję zajmuje tu PZU. Wiadomym jest, że nasz Narodowy, pełni jak zawsze rolę drogowskazu, wyznaczającego trendy i dającego sygnały pozostałym. Na chwilę obecną wydaję się jednak, że PZU idzie nieco pod prąd, nie zamierzając wcale, wbrew powszechnemu oczekiwaniu, a wręcz cichym błaganiom, zmieniać swej polityki i rezygnować z walki za wszelką cenę o klienta salonu dilerskiego. Wynika to również z tego, że ubezpieczyciel ten, kiedyś sam wypchnął się poza ten rynek, a od jakiegoś czasu próbuje nadrobić stracony czas, więc dystans, jaki przebył, nie jest jeszcze równie długi, jak w przypadku swoich dwóch największych konkurentów. Może to spowodować, że proces podnoszenia cen przez pozostałych ubezpieczycieli, a co za tym idzie agonia wyniku technicznego, będą musiały się nieco przeciągnąć w czasie. To będzie bardzo trudne, a może wręcz dramatyczne dla tych, którzy liżąc rany, łudzą się że dobry serwis likwidacyjny i inne czynniki „poza cenowe” pozwolą im dalej dominować na tym rynku. To również woda na młyn dla nowych, którzy tylko czekają, aby zająć miejsce, które będzie się zwalniać. Oczywiście to jest proces permanentny, więc nieuniknione jest też dojście i tych nowych graczy do stanu agonalnego, czyli nieubłaganego końca ich zjazdu cenowego. Ale to nastąpi dopiero za czas jakiś.
Radosław Nowak